wydawnictwo: Kobiece
liczba stron: 272
PREMIERA: 26 lutego 2016
„[…] nie zawsze dostajesz rolę, na którą liczysz. […] jeśli nie chcesz roli, jaką dostajesz, zawsze znajdzie się inna tancerka, która ją chce.”
Marzenia. Każdy z nas jakieś ma. Jedni je realizują w stu procentach, a inni zniechęcają się w połowie. Są też tacy, którzy odkładają je na później, bądź z góry zakładają, że się nie spełnią. No i faktycznie nie. Bo samo nic się nie zrobi. Nawet marzenia same się nie spełnią ot tak. Trzeba zrobić jakiś ruch, krok w kierunku wymarzonego celu. Jednak czasami wymaga to dużo nadziei, siły, wytrwałości, energii i co ważne poświęcenia. O czym każdy z nas wie, ja też, jednak po lekturze „Wytańczyć marzenia” widzę, jakim trzeba być uparciuchem by do tego celu dojść i się nie poddać przy pierwszej lepszej okazji.
W sierocińcu w Sierra Leone Michaela de Prince była znana, jako dziewczynka nr 27. Samotne dziecko, prześladowane przez innych z powodu bielactwa, nie miało łatwego życia w kraju ogarniętym powojennym chaosem. Pewnego dnia ukochana nauczycielka Michaeli została brutalnie zamordowana. Dziewczynka przeszła wtedy bardzo trudne chwile. Przyszłą baletnicę uratowało znalezione zdjęcie pięknej primabaleriny. Pozwoliło ono Michaeli odciąć się od ponurej rzeczywistości i zacząć marzyć o lepszym życiu. W wieku 4 lat Michaela została zaadoptowana przez amerykańską rodzinę, dzięki której mogła rozpocząć naukę tańca w szkole baletowej Jacqueline Kennedy Onassis. Obecnie jest najmłodszą tancerką Dance Theatre w Harlemie, a jej kariera rozwija się w zawrotnym tempie.
Śmierć ojca, a później matki. Okrucieństwo wuja, a następnie rebeliantów, którzy zostawiali po sobie trupy. Przyjaźń i cud. A do tego okładka wyrwana z przypadkowego czasopisma przedstawiająca baletnicę. To właśnie ten fragment papieru, stworzył marzenia, nadzieję i stabilność. Dodawał otuchy w trudnych chwilach, których nikt nie chciałby przeżyć. Następnie przyszło wyzwolenie i nowe życie, które zapachniało miłością i bezpieczeństwem. To nowy świat, kochający ludzie i więzi z horroru dawnych lat ukształtowały główną bohaterkę tej książki oraz jej „siostry”. Małą dziewczynkę, sierotkę dotkniętą bielactwem zainspirowało zdjęcie baletnicy. Mnie również. Z tym, że w oko wpadła mi okładka z naszą bohaterką w roli głównej. Nigdy wcześniej nie interesowałam się baletem. Tak samo jak Michaela nie miałam pojęcia, co to jest: tendu, releve, rond de jambe, battement frappe czy en dedan oraz en dehor. Jednak ona krok po kroku poznawała wszystkie te nazwy i kroki, które czyniły z niej baletnicę.
Kim była i jest Michaela De Prince? Dziewczynką, która wykazała się nie lada odwagą i siłą. Sierotką porzuconą i dotkniętą bielactwem, co w oczach niektórych czyniło ją dziwadłem. Zdolną osóbką, w którą wierzyli biologiczni rodzice, a następnie ci adopcyjni. Romantyczka kochająca swoją rodzinę, balet i pływanie. Zwyczajnym człowiekiem, który musiał pozbyć się nie jednej traumy, walczyć z rasizmem i uwierzyć, że białe plamki na ciele podczas tańca mienią się jak magiczny pył. A co ważne kobieta, która chce w życiu zrobić coś więcej poza tańcem. Michaela jest tak pozytywną osobą (taki obraz wyłania się z kart tej książki), że aż chce się ją poznać osobiście.
„Zazdrość to ważny element świata baletu. Są miliony dziewczynek uczęszczających na zajęcia i dużo mniej wolnych miejsc w grupach baletowych. Rywalizacja o te miejsca jest olbrzymia i zaczyna się w bardzo młodym wieku.”
„Wytańczyć marzenia” to wspomnienia Michaeli De Prince, którymi dzieli się z czytelnikami. Pokazuje jak wyglądało życie w Sierra Leone. Co to głód, strach, odtrącenie i pustka po stracie rodziców. Słowami naszkicuje nam obraz rodzinnego domu, sierocińca, zbrodni dokonanych na oczach dziecka i okrucieństwa starszych. Opisze swoje początki w nowym miejscu i w nowym wcieleniu. Zabierze do nowego domu, pachnącego aromatami, ciepłem, miłością i cennym wsparciem. Zobaczymy, czym jest balet od podstaw i jak ciężko trzeba pracować, żeby odnieść sukces. Wszystko to zostało napisane lekko i optymistycznie. Czytamy o rzeczach, które podnoszą ciśnienie, a mimo wszystko nie odczuwamy prawdziwego ciężaru. Z każdego słowa płynie nadzieja, optymizm i ciepło. Ta młoda kobieta dzieli się swoim doświadczeniem. Książkę czyta się ekspresowo, nie przytłacza, nie nudzi, a opisywane wydarzenia nie ciągną się w nieskończoność. Michaela chciała pokazać, że ciemnoskóre dzieci również mogą spełniać marzenia, mogą zostać tancerzami, choć nie jest to łatwe. Rasizm nie ominął nawet grona artystów. To opowieść dziewczynki, nastolatki i kobiety, która swoje życie zawdzięcza życzliwości pewnej rodziny z Ameryki, która zaadoptowała ją wraz z jej przyjaciółką z sierocińca. To dzięki nim zaznała nie tylko lepszego życia pełnego wygód, ale zakosztowała stabilności i miłości, których jej brakowało, kiedy była jeszcze Mabinty Bangura. Po lekturze tej książki doszłam do wniosku, że czasami potrzeba również szczęścia (życzliwych ludzi), aby nasze życie mogło wpaść na odpowiednie tory, które poprowadzą do spełnienia marzeń.
Książkę polecam tym, którzy lubią takie historie oraz tym, którzy chcą zaznać goryczki skropionej optymizmem i nadzieją. Postanowiłam moją recenzję urozmaicić dwoma filmikami. Jeden to będzie Jezioro Łabędzie, czyli pierwszy balet, jaki widziała nasza bohaterka i który pokochała. A drugi przybliży Wam postać Michaeli.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Kobiece
